Ponieważ autorka wciąż zapomina o wklejaniu na tym forum, postanwiła wkleić hurtem i mieć z głowy. Komentarze, oczywiście mile widziane, by nie powiedzieć, pożądane.
Poza tym, pozdrowienia dla Artura, Minerwy i starych znajomych
Rozdział piąty
Burza w rodzinnym kociołku I nastał dzień i poranek trzeci... **
Ernest Fluke nigdy nie bał się duchów. Nie miał ku temu najmniejszych powodów, zważywszy, że istniały o wiele bardziej przerażające rzeczy niż gadająca zawiesina z plazmatycznej pary. Jednak dziś musiał zweryfikować swe poglądy.
- Uciekinier.
Tubalny głos jednego z duchów boleśnie uderzył w samo jądro jego mózgu. Ernest Fluke wykrzywił się. Nie był w stanie poruszyć nawet palcem, zupełnie jakby jego ciało spowijała niematerialna pajęczyna. Nieznośne pulsowanie głowy minęło, pozostawiając dziwaczną pustkę. Duchy odwróciły się do niego plecami i zaczęły szeptać między sobą gorączkowo. Docierające do jego uszu strzępy zdań były bardzo niepokojące.
- ...go. Jeden już...
- A jeśli coś pamięta? Nie można pozwolić, by...
- Oczywiście, że nie. Ale nie sądzę, żeby coś pamiętał. Eksperyment...
- ...nie. Za wcześnie!
- Szef nigdy nie...
- ...wie co robić.
- ...był jego przyjacielem!
- Wiem, że był! Ale teraz to już nieistotne. Sam badałeś. Zero reakcji.
- ...to geniusz. Ale mimo wszystko...
- Bez dyskusji. To rozkaz.
Ernest Fluke przesunął językiem po spierzchniętych wargach. O co tu chodziło? O kim oni mówili? Miał wrażenie, że jego mózg zmienił się w bezużyteczną plątaninę neuronów, w której nie można było znaleźć żadnej sensownej ścieżki. Nie wiedział, gdzie jest i jak tu trafił. Praktycznie rzecz biorąc, nie pamiętał niczego od wczorajszej stypy, na której opłakiwali zmarłego niedawno kolegę i wymieniali się ostatnimi nowinkami z przestępczego światka. Podejrzewał, że brak ostatnich wspomnień był wynikiem spożycia dwóch butelek ognistej whisky. Ale to nie wyjaśniało, jak się znalazł w tym dziwacznym miejscu. Czy wtłoczenie do organizmu zabójczych ilości etanolu mogło spowodować tak realistyczne omamy?
Nie, zadecydował Ernest Fluke. Umarł i w tej chwili toczy się gra o jego duszę.
Jasne widmo, świecące się delikatnie na tle pochodni, ponownie się nad nim pochyliło. Zobaczył ciemne oczy jarzące się w głębinach maski bez wyrazu, która trochę przypominała tę noszoną przez Śmierciożerców.
- Ma pan szczęście, panie Fluke. Teraz wróci pan do domu i będzie grzecznym chłopcem.
- Wysyłacie mnie z powrotem na Ziemię? - wyszeptał Ernest. Widmo zaśmiało się cicho.
- Można to tak ująć. Do widzenia, panie Fluke.
**
Sergiuszek, schodząc krętymi schodkami do pokoju wspólnego, nie był w najlepszym nastroju. Nie dość, że po wczorajszym wieczorze mógł policzyć wszystkie swoje mięśnie, to jeszcze punkt szósta całe dormitorium zostało zbudzone ochrypłym altem, dochodzącym z czerwonego budzika w kształcie nadjedzonego jabłka:
- Ding-szryyt-dong! Wstawaj, kochanie! Przed tobą pracowity dzień!
Mark zareagował bardzo żywiołowo, ciskając w budzik najlepszym słownictwem wprost z toru wyścigowego oraz poduszką. Przedmiot spadł ze stolika z głośnym brzękiem, zaprzestając kakofonii. Widząc to, jego właściciel, Chester Stunpike (Sergiusz zastanawiał się, czy rodzice chłopaka nie pomylili go z psem), zaczął wrzeszczeć, że Mark jest głupi, że to jest prezent od jego mamy i że jego mama go zabije. Mark zaproponował Chesterowi, że natrze mu gębę mydłem, na co Chester się rozpłakał i zagroził, że poskarży McGonagall. Mark odparł, iż w takim razie nic straconego i chwyciwszy wyrywającego się Chestera za kołnierz zaczął go wlec w kierunku łazienki. W tym momencie Sergiuszek, mając dosyć hałasu, zarzucił szkolną szatę na granatową pidżamę i wyszedł z dormitorium. Mordercze ryki kojarzące się z nawlekaniem na pal i przeciskaniem przez prasę drukarską towarzyszyły mu aż do połowy schodków.
Pragnął tylko jednego: świętego spokoju. Kwadratowa komnata i wywerna nie dawały mu wytchnienia przez całą noc, męcząc go barwnymi koszmarami w stylu powieści Jonathana Carrolla. Teraz nadszedł czas, by się nad nimi poważnie zastanowić. Jakiś cichy kącik, gdzie nikt mnie nie znajdzie, z mnóstwem książek tłoczących się na półkach i dużą ilością kakao, pomyślał z utęsknieniem. Nagle głęboko pozazdrościł ojcu prywatnego apartamentu. Przynajmniej pokój wspólny o tej porze powinien być pusty...
Jakże bardzo się przeliczył! Tuż przed tablicą ogłoszeń w kształcie głowy lwa stała dwójka Gryfonów. Wymieniali między sobą szeptane komentarze, wpatrując się przy tym w plan trzeciego roku.
- No, ja nie zamierzam narażać się tym panom - wycedził postawny brunet. Wokół szyi miał owinięty karminowy szalik w szlaczek złotych lewków odgryzających łby srebrnym wężykom, przeplatany napisami "Slytherin zdechł". Tuż za wypowiedzią bruneta podążył gigantyczny balon z gumy do żucia, który pękł z odpowiednio głośnym hukiem.
- Tak, kto wie, co ci predatorzy mogą człowiekowi zrobić - potwierdziła jasnowłosa dziewczyna, wspierająca się ciężko na brunecie mimo tego, że nie miała żadnych widocznych uszkodzeń ciała ani nie była pijana.
Sergiuszek wytężył wzrok, nie mogąc pojąć, cóż takiego groźnego kryje się w planie lekcji. Nawet podwójna Transmutacja, ONMS, Runy, Eliksiry i Astronomia jednego dnia nie wydawały mu się przerażające na tyle, by wzbudzić strach w dwójce piątoklasistów.
- O co chodzi? - zapytał, zaintrygowany. Chłopak spojrzał w jego stronę i zamrugał, jakby nie wierzył własnym oczom. Jego mina w pierwszym momencie była mieszanką szoku i fascynacji zarazem. Uśmiechnął się szeroko i gestem zaprosił Sergiuszka, by podszedł bliżej.
- Patrz, mały - mruknął, przykucając obok Snape'a i wskazując palcem plan lekcji. - Spójrz na to tak troszkę z boku. Widzisz? Stare dobre Zaklęcie Wymienności. Już dawno poszło do lamusa, bo wynaleźli o wiele skuteczniejsze... Ostatni raz masowo używane, kiedy ta sflaczała ropucha, Umbridge, zamarzyła o władzy dyktatorskiej w Hogwarcie. Dziś mało kto o nim pamięta. Ten, kto zastosował je teraz, musiał mieć niezły pomyślunek...
Sergiuszek nie musiał pytać, o czym mówi chłopak, gdyż w tym momencie i jego olśniło. Gdy patrzyło się pod pewnym kątem na plan lekcji, nagle przestawał być planem lekcji, a stawał się krótką notką:
"Panowie P. i R. informują uprzejmie, że ten, kto odważy się choćby wspomnieć o nauce w pokoju wspólnym, skończy życie w tragicznych okolicznościach. Okoliczności obejmują:
1. Przypadkowe spadnięcie ze szczytu Wieży Astronomicznej
2. Pożarcie przez stado wygłodniałych pająków
3. Zamknięcie na wieczność w Komnacie Tajemnic
4. Zamknięcie na noc w stajni Hagrida
Panowie P. i R. dziękują za uwagę i życzą miłego dnia." - I nie wiecie, kto to? - zapytał Sergiuszek, któremu natychmiast przyszła na myśl dwójka świeżo poznanych znajomych. Uśmiechnął się pod nosem. No tak, IM nie należało się narażać. Byli w tej szkole agentami specjalnymi na żołdzie Bractwa Weasleyów.
- Nie, ale wielka szkoda, że nie ja. - Chłopak westchnął smętnie. - Muszę wymyślić coś oryginalnie paskudnego na mecz Lwy contra Płazy, bo notowania mi spadną.
- O to już się nie musisz martwić, kochanie. Poleciały na łeb ostatniego roku, kiedy Snape złapał cię na dekoracji lochów Niewidzialnym Bagnem Weasleyów - odparła ironicznie dziewczyna. - Nie sądziłam, że upadniesz tak nisko.
- Filch wpadł jeszcze niżej. Po szyję, póki nie przyfrunął Snape i go nie uratował. - Chłopak wykrzywił się okropnie. Nagle jego spojrzenie zahaczyło o Sergiuszka i zmarszczył brwi. - Ty nie jesteś czasem jakimś szpiegiem Ślizgonów, prawda?
- Oczywiście, że nie! - Sergiuszek aż napęczniał od urażonej dumy. Jak oni mogli go posądzać o coś takiego?
- To dobrze, bo gdybyś był, to w tym zamku jest dużo miejsc, w którym taki dzieciaczek jak ty może się zgubić... Na bardzo długo.
Sergiuszek podniósł głowę i spojrzał w oczy chłopaka. Nie wyglądało na to, by żartował.
- Hej, nie zamierzam zdradzać żadnych waszych tajemnic! - zdenerwował się Snape, wyobraziwszy sobie siebie zwisającego głową w dół w szybie wentylacyjnym.
- No właśnie. - Chłopak skinął głową. - Lepiej ci to od razu wyjaśnię, zanim wplączesz się w jakieś kłopoty, mały. Nie obchodzi nas, że twój nietoperzasty ojciec jest opiekunem Slytherinu, bo póki tu jesteś, jesteś przede wszystkim Gryfonem. A reguły tego domu są jasne: minimum kontaktów z wężami, chyba że to konieczne. Nic, o czym mówi się w ścianach tego pokoju, nie może wyjść poza nie, szczególnie jeśli dotyczy to kolejnego aktu terroru na naszych Ślizgońskich kumplach. Kapujesz?
- Znaczy, wojna?
- Dokładnie - potwierdził chłopak.
- Ale... Dlaczego aż tak źle? Już nie ma przecież Voldemorta, więc po co się bić?
- Pomyłka, mały. - Chłopak uniósł do góry palec. - Teraz, kiedy nie ma Voldemorta, możemy im pokazać, co o nich naprawdę myślimy. Czy wiesz, dlaczego tak wielu uczniów Hogwartu zginęło podczas wojny? Bo Gryfoni uznali, że nie wszyscy Ślizgoni są źli i zaprosili ich do swoich szeregów, zamiast od razu wytruć glisty. Nie opowiadali ci o tym, prawda?
Sergiuszek potrząsnął głową, zmieszany. Slytherin był TAK zły? Czy to dlatego tata tak niechętnie wspominał lata 1997-98, zwane Drugą Wojną z Voldemortem?
- Nie strasz dzieciaka. I tak dowie się wszystkiego na sobotnim koceniu.
- Koceniu? - Sergiuszek uniósł brew, co sprawiło, że dziewczyna zaczęła trząść się i dusić od powstrzymywanego chichotu.
- A niech ich, Snape'owie! - wymamrotała pod nosem, trzymając się za brzuch.
- Taka tradycja w Gryffindorze, od dwunastu lat. Wszystkie nowe kociaki muszą przejść przez Chrzest Lwa, żeby stać się prawdziwymi Gryfonami - wyjaśnił mu chłopak, uśmiechając się wesoło.
- To coś jak chrzest morski? - upewnił się Sergiuszek.
- Gorzej, chłopie. Znacznie gorzej.
**
Pięć minut później Sergiuszek biegł w kierunku biblioteki, łopocząc rozpiętą szatą. Miał jeszcze półtorej godziny do rozpoczęcia lekcji, akurat wystarczająco, by poznać pobieżnie interesujące go tematy. I wypożyczyć przy okazji "Nową Historię Hogwartu", gdyż uznał, że wie stanowczo za mało na temat ostatniej wojny.
Sprawa złego Slytherinu mocno go niepokoiła. Tata zwykł mówić o własnym Domu w samych superltywach, zaś mama, prawdopodobnie ze względu na męża, mówiła bardzo mało albo wcale. Wujkowi Harry'emu czasami coś się wyrwało, ale najczęściej dotyczyło to niewinnych dowcipów i złośliwości ze szkolnych lat. Ostatnia bitwa i wydarzenia ją poprzedzające były tematem zabronionym, choć Sergiuszek ani Sara nigdy nie mogli dociec przyczyn. Niejasne przeczucie, że w tym okresie wydarzyło się coś, co mocno wstrząsnęło starszym pokoleniem, musiało im wystarczyć przez długi czas. Ale teraz... Postanowił, że dowie się wszystkiego.
- Pan Snape? Czemu nie dziwię się, że pana tu widzę? - bibliotekarka obrzuciła go długim spojrzeniem zza kwadratowych okularów.
- To coś w genach - wyjaśnił Sergiuszek, szczerząc zęby. Gdy podał jej listę książek, które chciałby wypożyczyć, zmarszczyła brwi.
- "Zaklinania Harpshodda" nie mogę panu dać, jest dostępne wyłącznie w Dziale Ksiąg Zakazanych. - Spojrzała na niego ostro. - "Księga bestii mitologicznych" właśnie została wypożyczona, radziłabym dosiąść się do koleżanki. - Wskazała palcem dalszą część biblioteki. Przy końcu jednego ze stołów Sergiuszek zauważył jakże znajomą plątaninę lnianych włosów, pochyloną nad porośniętą czarnym futrem książką. Potter? Nigdy w życiu nie podejrzewał tej części rodziny wujka o nadmierną ciekawość.
- Na resztę proszę poczekać. - Bibliotekarka oddaliła się w kierunku półek z książkami. Sergiuszek czekał chwilę, bębniąc ze zniecierpliwieniem palcami w blat. Nie miał najważniejszej książki. Cholera, cholera, cholera. Jedynym sposobem na zdobycie upragnionej lektury było wydobycie jej z biblioteki ojca tak, by tego nie zauważył. To będzie O WIELE trudniejsze niż przeszmuglowanie do Hogwartu miotły. Tata dbał o swój księgozbiór nawet bardziej, niż o rzadkie składniki eliksirów. Możliwe, że łączyło go z książkami coś w rodzaju duchowej więzi. Pewnego dnia Sergiuszek zastał ojca na krześle, z miotełką do kurzu w jednej ręce, a “Przemianami” Owidiusza w drugiej. Severus, z wyrazem ekstatycznego skupienia na twarzy, delikatnymi, niemal pieszczotliwymi ruchami omiatał grzbiet książki. Potem dość długo ganiał Sergiusza po mieszkaniu, chcąc skonfiskować jego aparat fotograficzny...
- Proszę bardzo, panie Snape. - Bibliotekarka wręczyła mu trzy solidne tomy, między którymi prym wiodła "Nowa Historia Hogwartu", grubsza od starej o ponad dwieście stron. Sergiuszek podpisał kwitek i uginając się lekko pod ciężarem zdobyczy, ruszył w stronę stołu.
- Mogę się dosiąść, Potter? - zapytał. Nie czekając na odpowiedź, umieścił księgi na stole z głośnym łupnięciem. Dziewczynka poderwała głowę i pisnęła.
- Znowu chcesz mi zrobić jakiś głupi dowcip? - zapytała z obawą w głosie, odsuwając się trochę. Sergiuszek westchnął w sposób który sugerował, że szczerze żałował, że nie usiadł na krześle obok.
- Może innym razem - obiecał jej. - Teraz po prostu chcę skorzystać z twojej książki. Też mnie interesuje.
- Okej - dziewczynka bez oporu przesunęła w jego stronę porośnięty futrem tom. Sergiuszek przerzucił kartki do początku rozdziału. Przez dłuższy czas oboje czytali w pełnej skupienia ciszy.
"Wywerna (Felix draconis). Najstraszliwszy drapieżnik średniowiecza czy wymysł łowców smoków?
Wywerny to obecnie najbardziej kontrowersyjne stworzenia magicznego świata. Dowody na ich istnienie są wątpliwe, w związku z czym większość czarodziejów skłania się ku tezie, że były one jedynie tworem wyobraźni średniowiecznych kronikarzy, chcących ubarwić swe doniesienia na temat polowań na smoki..." Dalej następowały liczne cytaty owych dzieł i rzekome opowieści o spotkaniach z wywernami. Ponieważ nawet wygląd mitologicznych stworzeń zmieniał się w zależności od autora, Sergiuszek nie bardzo wiedział, któremu z nich wierzyć. Podobno wywerny łapano i przyuczano do polowań na smoki, choć nie były łatwe w hodowli. W jednym z cytatów, gdzie opisano zwierza dokładnie takim, jakim widział go wczoraj Sergiusz, autor upierał się, że wywerna potrafiła jednym machnięciem łapy złamać dwudziestoletnią sosnę, zaś jej ochronne pole magiczne było na tyle silne, iż mogło zneutralizować pojedyncze Zaklęcie Zabijające. Nie był w stanie tego zaakceptować. Skoro nawet jednorożec czy feniks padały pod Zabijającym, to niemożliwym było, by mógł mu się oprzeć jakiś dwumetrowy kocur.
"Bujdy, trele-morele", pomyślał, przechodząc do kolejnej książki i bardziej naukowego opisu warunków życia wywern. Nie było tego wiele i nie oświeciło go zanadto. Wywerny, jeśli szło o egzystencję w środowisku, przypominały do złudzenia lwy, z tym wyjątkiem, że zwykle żyły w górach. A przynajmniej tak twierdził autor, choć zaznaczał, że może się mylić, gdyż informacje na ten temat są skąpe i nierzadko dwuznaczne. Wywerny wyginęły tajemniczo wieki temu, nikt nie ma pojęcia, dlaczego. Bardziej wyglądało to na masową dematerializację, jako że nie znaleziono ani jednej kości należącej do tego gatunku.
- Dziwne - mruknął do siebie, zatrzaskując książkę. Potter spojrzała na niego tymi wielkimi, trochę nieobecnymi oczami, które zawsze okropnie go denerwowały. Choć wstydził się do tego przyznać, miał niemiłe wrażenie, że jej wzrok czyta w jego myślach. A jak każdy szanujący się Snape, wysoko cenił swoją prywatność.
- One istniały - powiedziała teraz, choć o nic jej nie pytał. Uśmiechnął się ironicznie, głaszcząc palcem futrzaną okładkę.
- Wiem, Potter. - Spojrzał z zamyśleniem na książkę. – Wyjątkowo ci wierzę. Ale nadal nie pojmuję, skąd skamieniała wywerna w tym pokoju... a raczej pułapce.
- Pułapce? - Zielone oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.
Sergiuszek wcale, ale to wcale nie zamierzał marnować czasu na wyjaśnianie smarkatej, o co mu chodzi.
- Lubisz mugolskie filmy?
No dobrze, wyjaśni. Może wtedy przestanie się na niego TAK gapić.
- Czasami - potaknęła głową. - Oglądałam dużo, tata strasznie je kocha...
Z jej minki można było wywnioskować, że raczej nie podziela pasji tatusia.
- A widziałaś taki, w którym grupa Mugoli zostaje uwięziona we wnętrzu gigantycznego sześcianu?
- "Cube"? - Uniosła brwi w geście zdziwienia. - Widziałam. To było zupełnie, zupełnie ohydne.
- I głupie - dodała po chwili namysłu.
Sergiuszek nie zaprzeczył. Jego własny ojciec nazwał film "komercyjnym gniotem dla półgłówkowatych Amerykanów". Tyle, że Severus Snape określał tak niemal wszystkie filmy, do których obejrzenia zmusiła go żona w ramach "konsolidacji rodziny". No, może wyjąwszy komedie romantyczne, które określał znacznie gorzej. Ciekawe było za to, że po seansie zamknął się w swoim gabinecie z książką, którą dziś nadaremnie próbował wypożyczyć Sergiuszek.
- Sęk w tym, że reżyser, tworząc swoją wizję sześcianu-pułapki, bazował na zjawisku istniejącym w magicznym świecie. Nazywają to Pokojem Arytmetycznym, Artymanycznym, Artnumerycznym, lub coś w tym stylu. I chyba wczoraj do czegoś takiego weszliśmy.
- To znaczy tam jest taki mega-kwadrat? - szepnęła Lily, wpatrując się w Sergiusza jak w posążek Idola. - Wow! Powiem dziadkowi, będzie świetny artykuł do Quibblera!
- Tam NIE MA żadnego kwadratu, Potter! – ofuknął ją Sergiuszek. - I masz NIKOMU o tym nie mówić, zrozumiano? Diabelstwo jest szalenie niebezpieczne; chcesz, żeby ktoś w to wlazł?
Potrząsnęła głową.
- A co to robi? - wypaliła.
- To samo, co w filmie, Potter. Przemieszcza się. Tyle, że nie wewnątrz większego kwadratu, tylko wokół Ziemi. Tak, że za każdym obrotem pokój znajduje się w innym miejscu.
- Jakim, na przykład?
- A skąd ja mam wiedzieć? - sarknął Sergiuszek. - Może równie dobrze w Honolulu, jak i w afrykańskim buszu. Teoretycznie, znając jedno położenie pokoju, da się wyznaczyć pozostałe trzy, posługując się stosunkowo prostym równaniem numerologicznym. Tyle, że jest jeden kłopot: to równanie znajduje się w Dziale Ksiąg Zakazanych, gdzie tacy śmiertelnicy jak my nie mają dostępu.
- Dzieci, nie chciałabym wam przeszkadzać, ale jest za dziesięć ósma! - zawołała bibliotekarka. Sergiuszek poczuł nagle, że jego ciało oblewa zimny pot.
- Jasna konewka, za dziesięć minut Eliksiry! Ojciec mnie powiesi! - jęknął, zrywając się od stołu. Ledwie pamiętał, żeby porwać ze sobą "Nową Historię Hogwartu", zanim rzucił się w dziki galop przez korytarze i schody w kierunku wieży Gryffindoru.
- Hej, uważaj gdzie biegniesz!
- Zapomniałeś się ubrać, mały?
- Nie widzisz, że to Snape? Oni mają ważniejsze sprawy na głowie!
W wejściu do pokoju wspólnego niemal zderzył się z grupką wychodzących właśnie czwartoklasistów. Kiedy wreszcie dotarł do dormitorium, było ono przewidywalnie puste. Pośpiesznie przebrał się w przepisowy mundurek, gubiąc po drodze skarpetki i zakładając prawy but na lewą nogę. Kiedy wreszcie wygrzebał z dna kufra krawat, zegarek na jego nadgarstku wskazywał dwie po ósmej. Zaklął siarczyście, wcisnął krawat do kieszeni, po czym, chwyciwszy kociołek i torbę ruszył pędem na dół, nieomal łamiąc sobie nogi na stromych schodkach.
Gdy stanął pod drzwiami klasy Eliksirów, było dziewięć po ósmej. Młody Snape nie wiedział, jakim cudem udało mu się przebyć tak szybko prawie połowę zamku. Zresztą nie miało to większego znaczenia. I tak był POTWORNIE spóźniony. Całe dziewięć i pół minuty.
Przełykając spazmatycznie ślinę, zapukał do drzwi, następnie bardzo powoli otworzył je i wszedł do sali. Cała klasa w jednej chwili odwróciła się i wbiła wzrok w nieszczęsnego Sergiusza. Naprawdę, brakowało tylko reflektorów w oczy i Wizengamotu. Mark patrzył na niego ze szczerym współczuciem, Lily z lekkim zdziwieniem. No tak, ONA pamiętała o tym, żeby ubrać się i przynieść do biblioteki przybory szkolne. Sareczka uśmiechnęła się złośliwie i uczyniła w powietrzu gest oznaczający podrzynanie gardła. Nie ma to jak kochające rodzeństwo, pomyślał ponuro.
Z przeczuciem nadchodzącego huraganu przeniósł wzrok na przód klasy. Mistrz Eliksirów spoglądał na niego znad listy uczniów. Jego oczy ciskały błyskawice, a usta zacisnęły się w cienką linijkę. Znacznie gorzej niż źle, pomyślał Sergiuszek, który na pamięć znał Wielką Encyklopedię Min Severusa Snape'a. Zbierając całą odwagę jaka mu pozostała, wyrzucił z siebie:
- Przepraszam za spóźnienie, profesorze Snape.
Teraz należało oczekiwać na efekty.
**
Sara już przy śniadaniu spostrzegła nieobecność brata. Jego gryfoński kumpel zdawał się być tym dosyć zaniepokojony, ale sama Sara nie widziała powodu do zmartwienia. Istniały tylko dwie możliwości: albo zaspał, albo zaszył się znowu w bibliotece, zapominając o bożym świecie. Wykluczyła pierwsze, gdyż nie podejrzewała, by w dormitorium pełnym nadpobudliwej młodzieży było możliwe zaspanie.
Ciekawiło ją, kiedy Sergiusz przypomni sobie, że pierwszą ich lekcją są Eliksiry z ukochaną, choć może odrobinkę rozdrażnioną głową rodu Snape'ów. Przy pewnej dozie szczęścia Sergi będzie miał szansę posmakować tego, przez co ona przechodziła przedwczoraj. Tak, to by było bardzo miłe. Słodkich snów, braciszku...
Teraz zaś wyglądało na to, że jej marzenie naprawdę się spełniło. Gdy drzwi otworzyły się dziesięć minut po ósmej, w klasie zapadła śmiertelna cisza. Sergiuszek, trzeba to przyznać, wyglądał dosyć malowniczo w niedopiętej koszuli, z włosami sterczącymi we wszystkich możliwych kierunkach i lekko wystraszoną miną. Z prawej kieszeni wystawał mu fragment krawata, a sznurówka przy jednym bucie się odwiązała. Sareczka z wielką radością pokazała mu, co go za chwilę czeka.
Przez chwilę spojrzenia męskich członków rodu Snape spotkały się mniej więcej pośrodku sali i dziewczynka poczuła się jak w jakimś westernie. Mina ojca wieszczyła zagrożenie stopnia szóstego w skali Richtera. Wreszcie Sergiuszek zdecydował się na jedyny rozsądny krok.
- Przepraszam za spóźnienie, profesorze Snape.
**
- Czyżby? - zapytał Severus Snape jedwabistym głosem, zbliżając się powoli do swej ofiary. Sergiuszek wziął głęboki oddech i skinął głową. - Gdyż mnie się nie wydaje, żeby ci było przykro. Wyglądasz raczej na bardzo z siebie zadowolonego. Uważasz, że dlatego, iż jesteś moim synem, należą ci się specjalne przywileje?
Ostatnie słowa wypowiedział niemal szeptem, stojąc jakieś pół metra od Sergiuszka. Jego czarne oczy zdawały się wywiercać dwie dziury w źrenicach chłopca.
- Oczywiście, że nie, ta... profesorze! – wyrzucił z siebie zrozpaczony Sergiusz. Matko, jak tu się wyplątać z tej awantury?
- Doskonale. - Snape uśmiechnął się zimno. - Skoro więc już wylądowałeś w Gryffindorze... To będzie, myślę, minus jeden punkt dla Gryffindoru... za każdą minutę spóźnienia. Co daje minus dziesięć punktów dla Gryffindoru. I jeszcze minus pięć punktów dla Gryffindoru za niechlujny strój. Daję ci minutę na poprawienie swojego wyglądu i powrót, zanim nie odejmę kolejnych dwudziestu punktów.
Sergiuszek miał wrażenie, jakby stracone punkty zbierały się nad jego głową w postaci gigantycznych, czerwonych jabłek, by w końcu runąć na niego masowo i z wielkim hukiem. Nie tracąc ani chwili, wypadł z sali. "Palant, idiota!" myślał o sobie ze wstrętem, w tempie ekspresowym zawiązując krawat. Przecież wiedział doskonale, że ojciec jest w parszywym nastroju i będzie szukał okazji, by się na nim zemścić. A on, jak jakiś półgłówek, stworzył mu ku temu doskonałą okazję. I ta cholerna Potter! Mógł się założyć, że wiedziała, że robi się późno! Sergiuszek dopiął ostatni guzik i wparował do środka. Ojciec kończył właśnie czytać listę uczniów i nie zaszczycił go ani jednym spojrzeniem. Uczyniła to jednak Sara, która aż promieniała od tryumfalnego uśmiechu. Siedząca obok niej Lidia chichotała, zasłaniając dłonią usta. Młodego Snape'a coś trzepnęło. No, skoro siostrzyczka tak chce grać, to on też może.
Opadł na stołek obok Marka i zaczął wyciągać przybory do pisania. Przyjaciel uśmiechnął się do niego i uniósł kciuk do góry, od czego Sergiuszkowi poprawił się odrobinę humor.
"Przegapiłem coś?", napisał w górnym rogu pergaminu. "Tylko wstęp o ważeniu chwały i smażeniu sławy. Ale nie było nic o pieczeniu pierniczków, niestety", brzmiała odpowiedź.
Tymczasem ojciec, skończywszy sprawdzać listę, przystąpił do realizacji tematu. Oparł się o biurko i uśmiechnął słonecznie do klasy. Kilka osób zadrżało.
- Zwykle na pierwszych zajęciach przerabialiśmy banalnie prosty eliksir leczący czyraki. Ale wziąwszy pod uwagę postępujące zidiocenie kolejnych roczników, zdecydowałem się na niewielką zmianę w programie. Dzisiejszą lekcję zmarnuję na nauczenie was podstawowych czynności wykonywanych przy warzeniu eliksirów. Będziemy tworzyć Eliksir Rozjaśniający, który działa bez względu na to, jak bardzo uda wam się zmienić przepis. Jeśli zaś mimo wszystko nie zadziała to znaczy, że cierpicie na rozległą amnezję połączoną ze znacznymi ubytkami w inteligencji i na to ja już niestety nie mam wpływu.
Tym samym głęboko sympatycznym tonem ojciec wyjaśnił im, co mają robić. Wkrótce na sali rozlegały się tylko odgłosy towarzyszące przygotowywaniu eliksiru.
- Gdzie ty byłeś? - mruknął półgębkiem Mark, siekając korzeń krwawnika.
- W bibliotece. Potem wyjaśnię.
Snape miotał się po sali niczym uziemiony nietoperz, zaglądając wszystkim do kociołków i obficie komentując niezdarne próby pocięcia na plasterki oka traszki. Dwa razy spróbował skrytykować Lily Potter, ale gdy jedyną odpowiedzią było przytaknięcie i PRZYJAZNY uśmiech, dał sobie spokój. Przerzucił się więc na Chestera i siedzącego z nim Willisa (którego imienia Sergiuszek nie znał). Do tortur nadawali się idealnie, ponieważ za każdym razem, gdy profesor ciskał w nich swym słynnym sarkazmem, Chester czerwienił się jak piwonia, a Willis wsadzał nos w kociołek i zgrzytał zębami, aż słychać było trzy ławki dalej.
- Słucham? - Ojciec pochylił się nad Willisem z groźną miną. - Jakiś komentarz?
- Nie... panie profesorze - wycedził Willis. - Ja tylko... testuję eliksir.
- Widzę właśnie - Severus zmrużył oczy, wbijając wzrok w czubek nosa Willisa. Był papierowo biały. - Wygląda na to, że już zaczął działać. Gratuluję, panie Willis.
Chłopak jęknął i chwycił się za nos. Wokoło rozległy się zduszone chichoty.
Wkrótce ich eliksiry były gotowe. Przelali je do butelek i ruszyli rządkiem w kierunku biurka, by oddać je do oceny. Gdy Chester Stunpike stawiał swój na stole, Sergiuszek spostrzegł, że zamiast opalizującego błękitu, ma on kolor błota. Ojciec uniósł flaszeczkę do światła i wydał z siebie długie "Hm.". Chester zadrżał.
Z tym samym filozoficznym wyrazem twarzy Snape odkorkował eliksir i wylał kroplę na złamane krucze pióro. Pióro zasyczało, po czym... rozpuściło się.
- No cóż, Stunpike. Muszę powiedzieć, że prześcignąłeś nawet córkę Longbottoma, stając się pierwszym w historii człowiekiem, który nie potrafił uwarzyć Eliksiru Rozjaśniającego. Myślę, że należą ci się brawa.
- Rozległa amnezja i znaczne ubytki inteligencji? - szepnął Sergiuszek do ucha Marka.
- I brak jaj - dorzucił jego przyjaciel, klaskając z werwą.
Sergiuszek postawił eliksir z zamiarem szybkiego zniknięcia z oczu rodziciela, ale powstrzymał go gest ojca. Przez króciutką chwilę chłopiec myślał, że może to oznaka chęci pojednania...
- Bądź w moim gabinecie o siódmej wieczorem. Matka chce cię widzieć. - Severus wypowiedział te słowa takim tonem, jakby bardzo żałował, że w ogóle ma rodzinę. Sergiusz przytaknął smętnie, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył sprzątać miejsce pracy.
Już w drzwiach zaczepiła go Potter. Miał jej odpowiedzieć coś niemiłego, ale powstrzymał się, gdy zobaczył jej szeroki i odrobinę tajemniczy uśmiech.
- Mówiłeś coś o Dziale Ksiąg Zakazanych, Snape? - zapytała. - Bo ja mam pelerynę niewidkę.
**
- Ale jazda! - sapnął Mark, kręcąc się niecierpliwie w ławce. Sergiuszek, który właśnie skończył wyjawiać mu powód swej bytności w bibliotece, przytaknął.
- I można dostać się gdziekolwiek? - dopytywał się Mark.
- Nie. Tylko w cztery ściśle wyznaczone miejsca. Właśnie chcę wyliczyć, gdzie. A do tego potrzebna mi jest ta nieszczęsna książka. Poza tym pomyśl, że to może działać w obydwie strony. To znaczy, ktoś z zewnątrz może się dostać do zamku...
- Dlatego dyrektor chce wykorzystać ten loch?
- Jaki loch? - Sergiuszek obrzucił go zdumionym spojrzeniem.
- No, ten który sprzątaliśmy wczoraj! Filch mówił, nie pamiętasz?
Snape uświadomił sobie nagle, że pamięta. To nasuwało kolejne przypuszczenia. Czyżby Dumbledore wiedział o istnieniu Pokoju? I uważał go za tak groźny, by obłożyć go dodatkowymi zaklęciami i zabezpieczeniami?
- Ale skoro dyrektor wie, to czemu nie zrobił tego wcześniej? Przecież wejść tamtędy mógł każdy, a szczególnie Voldemort - powiedział do siebie.
Po plecach Sergiuszka przebiegł nagle zimny dreszcz, gdy uświadomił sobie, że Voldemort może naprawdę wszedł tamtędy... Jeszcze dzisiaj zabierze się do lektury "Nowej Historii Hogwartu".
- A może dyrektor nie wie?
- Czego nie wie, panie Prestine? - tuż koło ich ławki zmaterializowała się McGonagall, tak nagle, że obaj winowajcy aż podskoczyli. Mark zaczerwienił się mocno.
- Eee... Nic takiego, pani profesor - wybąkał, kuląc się w krześle. Sergiuszek nie miał pojęcia, dlaczego akurat ta profesorka wzbudza w jego przyjacielu strach. Dziwne tym bardziej, że w obecności Mistrza Eliksirów zachowywał się całkiem swobodnie. Tatko mógłby się poczuć urażony, pomyślał.
Nauczycielka Transmutacji przez długą chwilę spoglądała na Snape'a, który wytrzymał jej wzrok bez mrugnięcia okiem. Wreszcie westchnęła, wyraźnie zniecierpliwiona i ruszyła ku przodowi klasy. Lily, siedząca przed nimi, obróciła się do tyłu i uśmiechnęła do niego szeroko. Sergiuszek zacisnął zęby tak mocno, że niemal zdrapał z nich szkliwo. Kiedy czuje się pewnie, robi się całkowicie bezczelna, pomyślał.
McGonagall zaczęła właśnie piać peany o Transmutacji, więc chwilowo się wyłączył i pogrążył we własnych myślach. Kiedy zaledwie trzy dni temu wyjeżdżał z domu, świat był całkiem inny. Sergiuszek z nudów rozwiązywał krzyżówki. On, Sara, mama i ojciec byli po prostu rodziną, niczym więcej. Teraz wszystko pokomplikowało się wprost straszliwie: ni stąd, ni zowąd pojawił się taki nadmiar zagadek, że Sergiuszka prawie od tego wszystkiego bolała głowa. Tata, z którym wiele godzin spędzał w jego prywatnym laboratorium, przyglądając się z fascynacją sztuce tworzenia eliksirów, nagle przeistoczył się w profesora. On i siostra, znani powszechnie jako bliźniaki Snape, byli do tej pory niemal nierozłączni. No jasne, zdarzały się między nimi kłótnie, nawet bardzo często, jednak do tej pory nie wyobrażał sobie, że mógłby zrobić jakiś psikus bez jej wiedzy i udziału. A teraz: Gryfon i Ślizgonka. Każdy z nich wierny swemu domowi.
- ...pewnie zastanawialiście się, po co one są wam potrzebne? Teraz wam to wyjaśnię.
Sergiuszek otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał półprzytomnie na profesorkę. Trzymała w ręku tajemniczą, czerwoną książeczkę, o której istnieniu kompletnie zapomniał.
- To nie jest pamiętnik, jak sobie niektórzy z was mogli pomyśleć. W tych notesach będziecie zapisywać wszelkie swoje osiągnięcia i porażki w przedmiotach, które studiujecie w okresie pięciu lat. I nie chodzi tu o notki typu "dostałam pięć punktów za prawidłową odpowiedź", lecz, przykładowo: "transmutacja jeża w poduszkę do szpilek udała mi się za drugą próbą" lub "transmutacja jeża w poduszkę do szpilek udała mi się za piątą próbą, jednak poduszka do szpilek miała nadal pysk jeża". Rozumiecie? Pod koniec lekcji rozdam wam kartki z szablonami waszych wpisów, abyście wiedzieli, czego się trzymać. Proszę o jak największą dokładność, gdyż wpisy te są natychmiast przesyłane do bazy danych i po pięciu latach analizowane. Dzięki temu otrzymacie bardzo szczegółowy wykaz waszych uzdolnień oraz słabości, a także listę zawodów, do których będziecie najlepiej się nadawać. Rzecz jasna, nie jesteście zobowiązani do trzymania się tej listy, traktujcie ją jedynie jako pomoc w waszym starcie w dorosłość.
- Znaczy, jakiś cymbał z konkurencji dowie się po dwudziestu latach, czy umiałem zamienić jeża w poduszkę? - zapytał Mark z taką miną, jakby wątpił we władze umysłowe profesorki.
- Rozważono taką ewentualność, panie Prestine. - O dziwo, nauczycielka Transmutacji nie wyglądała na urażoną. - Tak samo jak fakt, że pracodawcy mogliby je wykorzystać we własnych celach. Dlatego te rejestry będą kasowane zaraz po analizie. Ten więc, kto zgubi wyniki, nie będzie mógł liczyć na kopię. A teraz wystarczy wyjaśnień, zaczynamy lekcję.
**
- Myślisz, że Dumbledore naprawdę nic nie wie? - wyszeptał Sergiuszek jakiś kwadrans później.
- Może. Przecież sam to powiedziałeś. Pinnagle! Pinnagle! PINNAGLE! Jasny trabant, co się dzieje z tą szpilą?
Mark pchnął palcem szpilkę, która zamiast zmienić się grzecznie w agrafkę, zakwitła na różowo. Sergiuszek wzruszył ramionami i skierował różdżkę na swoja szpilkę.
- Pinnagle!
Na stole spoczywała wspaniała, srebrna agrafka. Mark zawarczał.
- Chyba powinieneś robić mniejsze kółko - zadecydował Snape.
- Pinnagle!
Tym razem szpilka zgięła się wpół i zmieniła kolor na złoty. Różowe kwiatki znikły.
- Zdecydowana poprawa - Sergiuszek wyszczerzył zęby, za co dostał solidnego kuksańca.
- Cholerny prymusik. I co, mówisz dyrektorowi?
- Żartujesz chyba! Najpierw dowiem się sam, co to jest. Chcesz, żebym zepsuł całą zabawę?
Mark potrząsnął głową i zachichotał.
- Ty chyba naprawdę za dużo naoglądałeś się McGyvera. Zgadziały lew!
- A żebyś wiedział! - Sergiuszek uśmiechnął się diabolicznie.
**
- Wiiingaaardium Leviosa!
Bolero comatoosa!
Palermo Luuubriciooosa!
I nie wiesz, czy się schowaaasz!
Przed Wingardiuuuum Leviooosa!
- Mark, przestań! Upiłeś się sokiem dyniowym, czy co? - błagał Sergiuszek, dusząc się ze śmiechu. Ledwie zdążył wyciągnąć siłą swego przyjaciela z Wielkiej Sali zanim nauczyciele nie zaczęli reagować w sposób nagły i nieprzewidywalny. Jednak to nie zastopowało płodnego śpiewaka, który mimo protestu współbiesiadników nadal kontynuował swą twórczość.
- Nie mogę! - wykrzyknął Mark, tańcząc walczyka z bananem. - Tak lekko mi na duszy! Umiem już jedno zaklęcie! Wiingaaardium Leeeviosa! Bo-umpf!
Zamilkł, zatkany dłonią Sergiuszka. Młody Snape westchnął z ulgą, tak samo zresztą jak reszta obserwatorów.
- Nie zbliżać się! - wykrzyknął w stronę gapiów. - To jest piekielnie zaraźliwe!
- No dobra. Powiedz mi teraz, po co naprawdę ten cyrk - mruknął, kiedy wokoło zrobiło się pusto.
- Wyglądałeś tak ponuro, chłopie, że chciałem cię trochę rozweselić. Wiesz, ja cieszyłbym się, gdyby moi starzy mnie odwiedzili.
Sergiuszek spojrzał w stronę niebios, jakby stamtąd spodziewał się pomocy. Niebiosa milczały, jak zwykle.
- Będę się cieszył... jeśli wrócę.
**
Severus dreptał w tę i z powrotem po swoim gabinecie, czując, że jeszcze chwila, a zacznie obgryzać paznokcie. Hermiona wysłała mu dzisiaj list pełen wykrzykników, w większości dotyczących Sergiusza. Snape'owi już po dziesiątym zrobiło się lekko niedobrze i przerwał lekturę po to tylko, by móc skończyć śniadanie.
Sergiusz w Gryffindorze leżał mu już na wątrobie trzeci dzień, uwierając nieznośnie. Małżonkę z gryfońską przeszłością mógł jeszcze zaakceptować. Szczególnie, że owa małżonka posiadała wiele innych walorów, dzięki którym zresztą pewnego dnia poczuł, że nieznośna dziewczyna jest dokładnie tym, kogo potrzebuje w życiu. Ale oglądanie własnego syna na co dzień w piekielnym czerwono-złotym krawacie... To było stanowczo ZA WIELE. Czy po to go spłodził i wychował, by teraz był kolejną przeszkodą w uzyskaniu Pucharu Domów?
Te niewesołe rozmyślania przerwało mu delikatne pukanie. Następnie drzwi otworzyły się i do środka wbiegła rozpromieniona Hermiona.
- Ach, Severus! - krzyknęła na tyle głośno, by słyszało ich pół korytarza, po czym nagle rzuciła się mężowi na szyję, całując go z taką werwą, że na chwilę stracił dech. Gdy oderwała usta, uśmiechnięta i zaczerwieniona, poczuł, że sam mimowolnie się uśmiecha. Piekielna wiedźma, pomyślał. Jak ona to robi?
- Nasze dzieci są takie duże - westchnęła z rozmarzeniem. - Kiedy one urosły?
- Przez poprzednie jedenaście lat? - zapytał lakonicznie. Zaśmiała się i pogłaskała go po policzku.
- Cholerny pragmatyk - mruknęła czule.
Część dalsza wzruszającej scenki jednak nie nastąpiła, gdyż w tym momencie drzwi ponownie stanęły otworem. Sareczka obrzuciła pokój wzrokiem byka na corridzie.
- O, cześć, mamo. Cześć, tato - powiedziała obojętnie. Hermiona uwolniła szyję męża i przypuściła atak na córkę. Sareczka pozwoliła łaskawie się wyściskać, choć sama nie odwzajemniła pieszczot. Severus spojrzał na nią ostro, lecz oczy córki były jeszcze zimniejsze niż jego własne. O co tej smarkatej chodziło?
Jego żona też to zauważyła. Odsunęła Sarę na odległość ramion i obejrzała ją dokładnie, jakby spodziewała się co najmniej smoczej świnki lub ospy eliksiroopornej.
- Co się stało, słonko?
- Nic - burknęła Sareczka, rzucając mordercze spojrzenie w kierunku ojca. - Jego zapytaj.
- Jakiego "jego"? - zdenerwował się Severus. - Jak ty mówisz do ojca?
- A jak ojciec mówi do mnie? - wrzasnęła dziewczynka, nagle rozjuszona. - Skoro ty możesz mnie nazywać smarkaczem pałętającym się po korytarzach, to czego oczekujesz w zamian, PROFESORZE SNAPE?
- Jestem twoim ojcem, do cholery! - ryknął Severus, blednąc i zaciskając dłonie w pięści. - Mogę cię nazywać, jak mi się żywnie podoba, szczególnie, jeśli wrzeszczysz na mnie bez żadnego powodu!
- Miałam powód, ty psychopatyczny półgłówku! Taki powód, że zachowywałeś się jak ostatnia świnia! To nie jest moja cholerna wina, że mój pieprzony brat trafił do pieprzonego Gryffindoru, a ty masz z tego powodu pieprzone problemy z samym sobą!
- Nie, ja mam pieprzone problemy z tobą, rozpuszczona smarkulo! - Severus zrobił dwa kroki do przodu, górując nad Sareczką jak gniewny bóg. - I myślę, że da się je rozwiązać cholernie prosto!
- Dosyć!
Oboje spojrzeli na stojącą w rogu gabinetu Hermionę. Była bardzo blada, a jej brązowe oczy ciskały gniewne błyskawice.
- Sara, wyjdź, proszę - powiedziała cichym i bardzo złowróżbnym głosem. - A ty, mężu, zostań. Musimy poważnie POROZMAWIAĆ.
- Do zobaczenia, mamo - mruknęła Sareczka, kierując się w stronę drzwi. - A co do ciebie... Naprawdę, wolałabym nie mieć ojca.
**
Sara zatrzasnęła za sobą drzwi, słysząc rzucane przez mamę Zaklęcie Wyciszające. Wciągnęła spazmatycznie powietrze. Jeszcze chwila, a znajdzie się w swoim dormitorium. Tam będzie mogła spokojnie się rozpłakać.
W cieniu korytarza dostrzegła opierającą się o ścianę sylwetkę. Para czarnych oczu śledziła jej ruchy.
- Pieprzony brat, co nie? - zapytał Sergiusz chłodno.
- Odwal się! - warknęła jego siostra i popędziła korytarzem. Łzy leciały bez jej zgody.
**
- Stary, co ci?
- Nie pytaj - burknął Sergiuszek, wyciągając spod łóżka miotłę. Napis "Torpeda 10" błyszczał srebrzyście w blasku księżyca. - Życie mi się wali.
- Jeśli cię jakiś belfer albo prefekt złapie, to będziesz miał szlaban jak stąd do Dakaru - ostrzegł go Mark.
Sergiuszek uśmiechnął się i odwrócił. Po czym bardzo obrazowo wyjaśnił przyjacielowi, gdzie dokładnie ma cały personel Hogwartu.
**
Szczyt Wieży Astronomicznej ział pustką. Delikatny wiatr niósł ze sobą aromat umykającego ciepła i wczesnej jesieni. Sergiusz odbił się od kamiennego parapetu i pomknął w bezkresną czerń.
Nie bał się, że spadnie. Prawdę mówiąc, było mu wszystko jedno. Nowa miotła sprawowała się zresztą doskonale, nie to, co stary i toporny sprzęt szkolny. Tutaj, w powietrzu, czuł się wolny. Wszystkie problemy zostały na ziemi. Mógł o nich nie myśleć, mógł je zignorować.
Tuż za jego plecami zamek lśnił delikatną, złotą poświatą tysięcy rozpalonych świec i pochodni. Wyglądał pięknie i majestatycznie. Niezdobyta forteca magii. Gwiazdy odbijały się w jeziorze niczym w gigantycznym lustrze. Nieprzebyta czerń Zakazanego Lasu kusiła tajemnicą i niebezpieczeństwem.
Zawisnął nieruchomo w powietrzu, zastanawiając się, jaką drogę obrać.
Gdzieś pod sobą usłyszał niespokojne rżenie i przekleństwo Hagrida. Nauczyciel wyprostował się na całą wysokość, wygrażając niebu.
- A sio, popaprańcu! Kur ci się zachciało, co? Ja ci dam kury, diabelski pomiocie!
Sergiuszek zaśmiał się i pochylił się nad miotłą. Z łopotem płaszcza zniknął w mroku.