Postautor: Żelek » 28.08.12, 16:52
Niedostępność archiwów w krajach komunistycznych, całkowita kontrola prasy, środków masowego przekazu i wszystkich przejść granicznych, propaganda opiewająca„sukcesy” ustroju — cały ten aparat utajniania informacji miał przede wszystkim na celu nie dopuścić do ujawnienia prawdy o zbrodniach.
Nie dość było zataić zbrodnie; oprawcy wszelkimi sposobami zwalczali ludzi, którzy próbowali przekazywać informacje. Niektórzy świadkowie i badacze usiłowali bowiem oświecić swoich współobywateli. Po drugiej wojnie światowej wyszło to na jaw zwłaszcza przy okazji dwóch wydarzeń, jakie miały miejsce we Francji. Między styczniem a kwietniem 1949 roku odbywał się w Paryżu proces, w którym stronami byli: Wiktor Krawczenko — dawny wysoki funkcjonariusz sowiecki, autor książki „J'ai choisi la liberté” (Wybrałem wolność), opisującej dyktaturę stalinowską — i kierowany przez Louisa Aragona komunistyczny dziennik „Les Lettres Françaises”, rzucający na Krawczenkę oszczerstwa. Od listopada 1950 do stycznia 1951 roku, także w Paryżu, toczyła się inna sprawa: pomiędzy „Les Lettres Françaises” (znowu) a Davidem Roussetem, intelektualistą, dawnym trockistą, deportowanym przez nazistów do Niemiec, który w 1946 roku otrzymał nagrodę Renaudot za książkę „L'Univers concentrationnaire” (Świat koncentracyjny). 12 listopada 1949 roku Rousset wezwał wszystkich byłych więźniów obozów nazistowskich do utworzenia komisji, mającej przeprowadzić śledztwo w sprawie obozów sowieckich, i został gwałtownie zaatakowany przez komunistyczną prasę, która zaprzeczała ich istnieniu. Wskutek apelu Rousseta, zamieszczonego w „Figaro Littéraire” z 25 lutego 1950 roku w artykule pod tytułem „Dochodzenie w sprawie obozów sowieckich. Kto jest gorszy, Szatan czy Belzebub?”, Margarete Buber-Neumann opisała swoje podwójne doświadczenie: więźniarki obozów nazistowskich i sowieckich.
Przeciw tym wszystkim, którzy pragnęli poruszyć ludzkie sumienia, oprawcy toczyli regularną wojnę, posługując się całym arsenałem środków, jakimi dysponują wielkie współczesne państwa, zdolne do interwencji na całym świecie. Chcieli ich zdyskwalifikować, odmówić im wiarygodności, zastraszyć. Aleksandr Sołżenicyn, Władimir Bukowski, Aleksandr Zinowjew, Leonid Pluszcz zostali wydaleni ze swego kraju, Andriej Sacharow — zesłany do miasta Gorki, generał Piotr Grigorienko — umieszczony w szpitalu psychiatrycznym, Georgi Markow — zamordowany przy użyciu zatrutego parasola.
W obliczu takiej siły, zdolnej do zastraszania i ukrywania faktów, same ofiary miały wątpliwości, czy się ujawnić, i nie potrafiły ponownie włączyć się do społeczeństwa, w którym panoszyli się ich oprawcy i donosiciele. Wasilij Grossman w przytaczanej już powieści opisuje ten brak nadziei. W odróżnieniu od zagłady Żydów, której upamiętnieniem zajęła się międzynarodowa wspólnota żydowska, ofiary komunizmu i ich pełnomocnicy długo nie mogli podtrzymywać żywej pamięci tragedii, ponieważ wszelkie takie próby — jak również żądania zadośćuczynienia — były surowo zakazane.
Kiedy oprawcom nie udawało się ukryć jakiegoś faktu — egzekucji, obozów koncentracyjnych, wywołanego głodu — dokładali starań, by usprawiedliwić swe postępki, mocno je fałszując. Stwierdziwszy konieczność stosowania terroru, uczynili z niego alegoryczny obraz rewolucji, mówiąc: „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”, „nie zrobi się omletu, nie rozbijając jajek”. Na co Władimir Bukowski odpowiadał, że widział stłuczone jaja, ale nigdy nie udało mu się skosztować omletu. Do najgorszego doszło niewątpliwie wskutek manipulacji językiem. Magia słowa sprawiła, że system obozów koncentracyjnych stał się narzędziem reedukacji, a oprawcy — wychowawcami, usiłującymi przekształcić członków dawnego społeczeństwa w „nowych ludzi”. Zekowie (nazwa oznaczająca więźniów sowieckich obozów koncentracyjnych) byli „nakłaniani”, oczywiście siłą, by uwierzyli w zniewalający ich system. W Chinach więzień obozu koncentracyjnego nazywany jest „studentem”: musi studiować słuszną myśl partii i zmieniać swoje fałszywe poglądy.
Jak to się zazwyczaj dzieje, kłamstwo nie jest stricto sensu odwrotnością prawdy i zawiera prawdziwe elementy. Słowa o zmienionym sensie zniekształcają percepcję rzeczywistości: dochodzi do społecznego i politycznego astygmatyzmu. Otóż łatwo skorygować poglądy wypaczone przez komunistyczną propagandę, ale bardzo trudno spowodować, aby człowiek, który postrzega fałszywie, przyjął intelektualnie poprawną perspektywę. Pierwsze wrażenie pozostaje i przeradza się w przeświadczenie. Komuniści, podobnie jak dżudocy, wykorzystali niezrównaną moc propagandy, opartej w wielkim stopniu na manipulacji językiem, i zużytkowali krytykę terroru, aby obrócić ją przeciw niej samej, za każdym razem silniej jednocząc szeregi aktywistów i sympatyków dzięki odnowieniu komunistycznego aktu wiary. Odkryli zatem ponownie podstawową zasadę ideologicznej wiary, jaką wyraził w swoim czasie Tertulian: „Wierzę, bo jest to niedorzeczne”.
Wobec takich kontrpropagandowych działań niektórzy intelektualiści dosłownie się sprostytuowali. W 1928 roku Gorki zgodził się odbyć „wycieczkę” na Wyspy Sołowieckie, gdzie mieścił się doświadczalny obóz koncentracyjny, z którego — poprzez „przerzuty” (Sołżenicyn) — narodził się system GUŁagu. Podróż Gorkiego zaowocowała książką ku chwale Wysp Sołowieckich i rządu sowieckiego. Francuski pisarz, Henri Barbusse, uhonorowany w 1916 roku nagrodą Goncourtów, nie zawahał się za pieniądze kadzić reżimowi stalinowskiemu, wydając w 1928 roku książkę o „wspaniałej Gruzji” — właśnie o tejże Gruzji, gdzie w 1921 roku Stalin i jego akolita Ordżonikidze dopuścili się prawdziwej rzezi i gdzie Beria, szef NKWD, odznaczył się szczególnie sadystycznym makiawelizmem — i publikując w 1935 roku pierwszą serwilistyczną biografię Stalina. W późniejszych czasach Maria Antonietta Macciochi wyśpiewywała peany na cześć Mao, a ostatnio w jej ślady poszła Danielle Mitterrand, wychwalając Fidela Castro. Czy sprawiała to chciwość, czy też słabość charakteru, próżność, fascynacja siłą i przemocą, rewolucyjna pasja, faktem jest, że dyktatury totalitarne, a wśród nich i dyktatura komunistyczna, zawsze znajdowały pochlebców, bez których nie mogły się obejść.
Zachód w obliczu propagandy komunistycznej długo dawał dowody wyjątkowego zaślepienia, które pogłębiała jeszcze łatwowierność, z jaką traktowano ten wyjątkowo perfidny system, oraz obawa przed potęgą sowiecką, cynizmem polityków i aferzystów. Zaślepienie towarzyszyło konferencji w Jałcie, kiedy to prezydent Roosevelt oddał Europę Wschodnią Stalinowi po otrzymaniu obietnicy, że Stalin jak najprędzej zorganizuje tam wolne wybory. Realizm i rezygnacja uwidoczniły się na spotkaniu w Moskwie w grudniu 1944 roku; generał de Gaulle rzucił wówczas nieszczęsną Polskę na pastwę molochowi w zamian za gwarancję pokoju społecznego i politycznego, którą potwierdził Maurice Thorez po powrocie do Paryża.
Zaślepienie to pogłębiało i uwiarygodniało przekonanie komunistów zachodnich i wielu ludzi lewicy, że kraje Europy Wschodniej są w trakcie „budowy socjalizmu” i że utopia, która w państwach demokratycznych wywoływała konflikty społeczne i polityczne, „tam” staje się rzeczywistością. Jej znaczenie podkreślała Simone Weil: „Rewolucyjni robotnicy są niezwykle szczęśliwi, że za nimi stoi państwo, państwo, które nadaje ich działaniu ten oficjalny charakter, tę prawomocność, to poczucie rzeczywistości, jakie tylko państwo może nadać, a zarazem znajduje się od nich, w sensie geograficznym, zbyt daleko, aby móc wzbudzać ich niechęć”. Komunizm pokazywał wówczas swoją jasną stronę: powoływał się na Oświecenie, na tradycję społecznego i ludzkiego wyzwolenia, na marzenie o „prawdziwej równości” i na „szczęście dla wszystkich”, mające swój początek u Gracchusa Babeufa. Ta jasna strona przesłaniała prawie całkowicie stronę ciemną.
Do tej świadomej lub nieświadomej niewiedzy o zbrodniczym wymiarze komunizmu doszła, jak to zawsze bywa, obojętność współczesnych na los ich współbraci. Nie dlatego, że człowiek ma twarde serce. Przeciwnie, w wielu sytuacjach krytycznych ujawnia on niespodziewane zasoby solidarności, przyjaźni, uczucia, a nawet miłości. Niemniej, jak podkreśla Tzvetan Todorov, „pamięć o naszych zmarłych przeszkadza nam dostrzegać cierpienia innych”. A który z europejskich lub azjatyckich narodów po zakończeniu pierwszej czy drugiej wojny światowej nie leczył ran po śmierci nieprzeliczonych wojennych ofiar? Dostatecznie wymowne pod tym względem są trudności, jakie we Francji napotykają badania nad historią owych mrocznych lat. Historia — lub raczej brak historii — okupacji w dalszym ciągu zatruwa francuską świadomość. Podobnie trudne, choć w mniejszym stopniu, są badania okresu „nazistowskiego” w Niemczech, „faszystowskiego” we Włoszech, „frankistowskiego” w Hiszpanii, wojny domowej w Grecji itd. W naszym wieku, wieku żelaza i krwi, wszyscy zbyt byli zajęci swoimi nieszczęściami, aby współczuć innym.
Ukrywanie zbrodniczego wymiaru komunizmu wiąże się jednak z trzema bardziej szczegółowymi kwestiami. Pierwsza z nich to przywiązanie do samej idei rewolucji. Jeszcze dzisiaj tęsknota za ideą rewolucji, jaką projektowano w XIX i XX wieku, nie wygasła do końca. Jej symbole — czerwony sztandar, „Międzynarodówka”, wzniesiona pięść — występują w każdym rozwijającym się ruchu społecznym. Che Guevara staje się znowu modny. Rozmaite jednoznacznie rewolucyjne grupy prowadzą aktywną działalność i wypowiadają się najzupełniej legalnie, pogardliwie traktując chodby słowo krytyki pod adresem zbrodni ich poprzedników i bez wahania przytaczając dawne wypowiedzi Lenina, Trockiego czy Mao uzasadniające represje. Tej rewolucyjnej namiętności dawali się porwać różni ludzie. Niektórzy z autorów tej książki także przez pewien czas wierzyli komunistycznej propagandzie.
Druga kwestia wiąże się z udziałem Rosjan w zwycięstwie nad nazizmem, które pozwoliło komunistom ukryć za gorącym patriotyzmem swój ostateczny cel, czyli zdobycie władzy. Od czerwca 1941 roku we wszystkich okupowanych krajach komuniści zaczęli organizować czynny, często zbrojny, ruch oporu skierowany przeciw niemieckiemu lub włoskiemu najeźdźcy. Podobnie jak bojownicy innych partii czy ugrupowań politycznych zapłacili wysoką cenę: tysiące z nich zostało rozstrzelanych, zamordowanych lub deportowanych. Męczenników tych wykorzystano, aby uświęcić sprawę komunizmu i uniemożliwić jakąkolwiek jego krytykę. Ponadto wspólnota walki w ruchu oporu i wspólnie przelana krew sprawiły, że wielu niekomunistów odczuwało silną więź solidarności z komunistami, co bardzo utrudniało otwarcie im oczu; postawę gaullistów we Francji często wyznaczała ta właśnie wspólna pamięć, podtrzymywana przez politykę generała de Gaulle'a, który w stosunkach z Amerykanami wykorzystywał fakt istnienia sowieckiej przeciwwagi.
Udział komunistów w wojnie i zwycięstwie nad nazizmem doprowadził ostatecznie do triumfu pojęcia antyfaszyzmu, stosowanego na lewicy jako kryterium prawdy; rzecz jasna, komuniści wystąpili jako najlepsi jego wyraziciele i obrońcy. W końcu antyfaszyzm stał się dla komunizmu rodzajem znaku firmowego i nietrudno było w jego imię uciszać przeciwników. Ten zasadniczy problem jest przedmiotem bardzo przejrzystych analiz François Fureta. Ponieważ alianci uznali pokonany nazizm za ucieleśnienie „Zła absolutnego”, komunizm niemal automatycznie znalazł się w obozie Dobra. Wynikało to jasno z przebiegu procesu norymberskiego, w którym Rosjanie byli oskarżycielami. W taki oto sposób zręcznie ukryto kłopotliwe — z punktu widzenia wartości demokratycznych — wydarzenia, jak pakty niemiecko-sowieckie z 1939 roku lub masakrę katyńską. Zwycięstwo nad nazizmem miało stanowić dowód wyższości systemu komunistycznego.
W Europie wyzwolonej przez Amerykanów wywołało przede wszystkim uczucie wdzięczności w stosunku do Armii Czerwonej (której okupacji nie trzeba było znosić) i jednocześnie poczucie winy wobec poświęcenia narodów Związku Sowieckiego. Uczuć tych komunistyczna propaganda nie omieszkała wykorzystać. Ponadto metody „wyzwalania” Europy Wschodniej przez Armię Czerwoną były prawie nie znane na Zachodzie; tamtejsi historycy porównywali dwa kraocowo odmienne typy „wyzwolenia”: jeden prowadził do odtworzenia państw demokratycznych, drugi zaś zmierzał ku ustanowieniu dyktatur. W Europie Środkowej i Wschodniej reżim sowiecki dążył do zastąpienia tysiącletniej Rzeszy, a dramat tych narodów wyraził w paru słowach Witold Gombrowicz:
Zakończenie wojny nie przyniosło Polakom wyzwolenia, tam, w tej przesmutnej środkowowschodniej Europie stało się ono wymianą jednej nocy na drugą, wymianą zbirów Hitlera na zbirów Stalina. Gdy w kawiarniach paryskich rozmaite szlachetne duchy witały radosnym pieniem „wydobycie się ludu polskiego z feudalnego ucisku”, w Polsce po prostu ten sam zapalony papieros przechodził z ręki do ręki, by przypiekać nadal człowieczą skórę.
Oto przepaść między dwiema pamięciami europejskimi. Jednakże publikacje różnych świadectw pozwoliły dość szybko podnieść zasłonę skrywającą metody, jakimi posługiwał się Związek Sowiecki przy wyzwalaniu spod panowania nazizmu Polaków, Niemców, Czechów i Słowaków.
Ostatni powód ukrywania prawdy jest bardziej delikatnej natury, trudniej go też wyrazić. Po roku 1945 ludobójstwo Żydów stało się paradygmatem współczesnego barbarzyństwa i wyczerpało całkowicie możliwość postrzegania masowego terroru w XX wieku. Komuniści, negując początkowo szczególny charakter prześladowania Żydów przez nazistów, zrozumieli, że uznanie tego faktu może być dla nich korzystne, gdyż niesie ze sobą możliwość reaktywowania idei antyfaszyzmu. Przy każdej okazji, i bez okazji, nieustannie przywoływano opisane przez Bertolta Brechta widmo „nieczystej bestii o jeszcze płodnym brzuchu”. Nieco później poprzez uwydatnianie „specyfiki” ludobójstwa Żydów, poprzez skupianie uwagi na niebywałej jego potworności, chciano uniemożliwić dostrzeżenie faktu, że i w świecie komunistycznym popełniano podobne zbrodnie. Wreszcie zaś, czy można było sobie wyobrazić, że ci, którzy odnosząc zwycięstwo w wojnie, przyczynili się do zniszczenia ludobójczego systemu, sami mogli stosować podobne metody? Najbardziej powszechnym odruchem było odrzucenie takiego paradoksu.
Wielki przełom w kwestii oficjalnego ujawnienia zbrodni komunistycznych nastąpił 24 lutego 1956 roku. Tego dnia wieczorem, podczas XX Zjazdu KPZR, wszedł na trybunę Nikita Chruszczow, pierwszy sekretarz partii. Posiedzenie było zamknięte, brali w nim udział tylko delegaci na zjazd. Przygnębieni, w absolutnej ciszy, słuchali, jak pierwszy sekretarz metodycznie niszczył obraz „ojczulka narodów”, „genialnego Stalina”, który przez trzydzieści lat był bohaterem światowego komunizmu. Referat Chruszczowa, znany od tej pory jako „tajny referat”, spowodował zasadnicze pęknięcie we współczesnym komunizmie. Po raz pierwszy najwyższy rangą przywódca komunistyczny oficjalnie przyznał — chociaż podał to jedynie do wiadomości współtowarzyszy — że reżim, który zdobył władzę w 1917 roku, miał przestępcze „odchylenie”.
Wiele było powodów, które skłoniły Chruszczowa do złamania jednego z podstawowych tabu sowieckiego reżimu. Głównym celem było zlokalizowanie zła — przez przypisanie zbrodni komunizmu wyłącznie Stalinowi — i jego usunięcie dla ratowania systemu. Na decyzję Chruszczowa wpłynęło także pragnienie rozprawienia się z grupą stalinowców, przeciwstawiających się władzy nowego sekretarza w imię metod ich dawnego przywódcy; latem 1957 roku zostali oni pozbawieni wszystkich funkcji. Jednakże po raz pierwszy od 1934 roku po „śmierci politycznej” nie nastąpiła śmierć rzeczywista i ten drobny „szczegół” wskazuje, że Chruszczow miał głębszą motywację.
Wydaje się, że Chruszczow, jako wieloletni potężny partyjny przywódca Ukrainy odpowiedzialny za gigantyczne rzezie, które ukrywał, był już zmęczony przelewem krwi. W pamiętnikach, w których bez wątpienia wyznacza sobie piękną rolę, opisuje ówczesny stan swego ducha: „Zjazd się skończy; rezolucje zostaną przyjęte, wszystko formalnie załatwione. Ale co z tego? Ludzie rozstrzeliwani setkami tysięcy będą ciążyć na naszych sumieniach”. Po czym nagle ostro strofuje swoich towarzyszy:
Co zrobimy z tymi, którzy zostali aresztowani, zlikwidowani? [...] Wiemy teraz, że ofiary represji były niewinne. Mamy niezbite dowody, że nie byli oni bynajmniej wrogami ludu, to uczciwi mężczyźni i uczciwe kobiety, oddani partii, rewolucji, leninowskiej sprawie budowy socjalizmu i komunizmu. [...] Nie można wszystkiego ukryć. Wcześniej czy później ci, którzy są w więzieniach i w obozach, wrócą do domu. Opowiedzą wtedy swoim bliskim, swoim przyjaciołom, swoim kolegom o tym, co się wydarzyło. [...] Dlatego musimy delegatom wyznać wszystko, powiedzieć, w jaki sposób kierowano partią przez te lata. [...] Czy można utrzymywać, że nie wiemy, co się wydarzyło? [...] Wiemy, że był to dla partii czas prześladowań i arbitralnych rządów, i musimy powiedzieć delegatom zjazdu wszystko, co wiemy. [...] W życiu człowieka, który popełnił zbrodnię, przychodzi chwila, gdy wyznanie grzechów zapewnia mu wyrozumiałość, a nawet rozgrzeszenie.
I rzeczywiście, część działaczy partyjnych bezpośrednio uczestniczących w zbrodniach popełnionych za Stalina, w większości zawdzięczających awans likwidacji swych byłych szefów, odczuwała coś w rodzaju wyrzutów sumienia; naturalnie wyrzutów wymuszonych, interesownych, wyrzutów polityka, ale jednak wyrzutów. Trzeba było, by ktoś zakończył jatkę; Chruszczow wykazał należytą odwagę, choć w 1956 roku nie zawahał się wysłać sowieckich czołgów do Budapesztu.
W 1961 roku, podczas XXII Zjazdu KPZR, mówił już nie tylko o ofiarach wywodzących się spośród działaczy komunistycznych, ale o wszystkich ofiarach Stalina; zaproponował nawet wzniesienie pomnika ku ich pamięci. Niewątpliwie przekroczył niewidzialną granicę, gdyż została zakwestionowana sama podstawa reżimu — monopol absolutnej władzy zastrzeżony dla partii komunistycznej. Pomnika nigdy nie zbudowano. W 1962 roku pierwszy sekretarz udzielił zgody na wydanie „Jednego dnia Iwana Denisowicza” Aleksandra Sołżenicyna. W dniu 24 października 1964 roku Chruszczowa brutalnie pozbawiono wszelkich funkcji, ale i on nie został zamordowany, umarł jako osoba prywatna w 1971 roku.
Wszyscy specjaliści podkreślają decydujące znaczenie tajnego referatu, który spowodował fundamentalne pęknięcie w dwudziestowiecznym systemie komunistycznym. François Furet, który właśnie w 1954 roku wystąpił z Francuskiej Partii Komunistycznej, tak pisze na ten temat:
Gdy tylko tajny referat z lutego 1956 roku dociera do szerokiej publiczności, gwałtownie załamuje się pozycja idei komunistycznej w świecie. Głos oskarżający Stalina rozlega się już nie na Zachodzie, lecz w Moskwie, i to w najświętszym jej miejscu — na Kremlu. Nie jest to głos odstępcy, który gwałci tabu, ale pierwszego z komunistów na świecie, szefa partii ZSRR. Nie może więc budzić podejrzeń, jak głos byłych komunistów, gdyż cieszy się najwyższym autorytetem, w jaki system wyposażył swego wodza. Stąd bierze się jego siła, działająca i na komunistów, i na niekomunistów.
Wydarzenie było tym bardziej paradoksalne, że od samego początku wielu ludzi ostrzegało bolszewików przed niebezpieczeństwem, jakie może wywołać ich postępowanie. Już w latach 1917-1918 w łonie ruchu socjalistycznego starli się wierni wyznawcy „wielkiego blasku na Wschodzie” i ci, którzy bezlitośnie bolszewików krytykowali.
Spór dotyczył przede wszystkim leninowskiej metody odwoływania się do przemocy, zbrodni i terroru. Mimo że od lat dwudziestych po lata pięćdziesiąte mroczną stronę bolszewickiego eksperymentu odsłaniali w różnych publikacjach liczni świadkowie, ofiary lub obserwatorzy polityczni, komuniści u władzy sami musieli potwierdzić — chociażby częściowo — ten stan rzeczy, aby opinia publiczna w większym stopniu zaczęła zdawać sobie sprawę z dramatu. Do zbrodni przyznano się w sposób wykrętny, gdyż tajny referat dotyczył jedynie ofiar partyjnych, ale mimo wszystko było to wyznanie winy; potwierdzało wcześniejsze świadectwa i badania oraz uzasadniało to, co podejrzewano od dawna — komunizm spowodował w Rosji nieopisaną tragedię.
Przywódcy wielu „bratnich partii” nie od razu zostali przekonani, że trzeba obrać drogę wyjaśnień. W stosunku do prekursorskiego referatu Chruszczowa z opóźnieniem zajmowali stanowisko. Komunistyczna Partia Chin dopiero w roku 1979 wyróżniła w polityce Mao okres „wielkich zasług” do 1957 roku i następujący po nim okres „wielkich błędów”. Wietnamczycy rozstrzygnęli ten problem jedynie poprzez potępienie ludobójstwa dokonanego przez Pol Pota. Castro natomiast wciąż zaprzecza, jakoby pod jego kierownictwem dopuszczano się okrucieństw.
Aż do tej chwili oskarżenia komunistów o zbrodnie padały tylko ze strony ich nieprzyjaciół lub trockistowskich czy anarchistycznych dysydentów i nigdy nie były szczególnie skuteczne. Ludzie, którzy uszli z życiem z komunistycznych rzezi, pragnęli zaświadczyć o nich równie mocno, jak ocaleni z rzezi nazistowskich. Słuchano ich jednak nieuważnie lub wcale, zwłaszcza we Francji, w której doświadczenie sowieckiego systemu obozów koncentracyjnych dotknęło bezpośrednio tylko małe grupy, takie jak „Malgré-Nous” z Alzacji-Lotaryngii. Przez długi czas świadectwa, wspomnienia, działalność niezależnych komisji utworzonych z inicjatywy kilku ludzi — jak Międzynarodowa Komisja do spraw Systemu Koncentracyjnego Davida Rousseta lub Komisja do Wyjaśnienia Prawdy o Zbrodniach Stalinowskich — zagłuszała hałaśliwa komunistyczna propaganda, której towarzyszyło tchórzliwe lub obojętne milczenie. Owo milczenie, które na ogół zapada po chwili pewnego uwrażliwienia, spowodowanego na przykład pojawieniem się wielkiego dzieła („Archipelag GUŁag” Sołżenicyna) lub świadectwa bardziej niezaprzeczalnego niż inne („Opowiadania kołymskie” Warłama Szałamowa czy „Zabójcza utopia” Pina Yathaya), świadczy o odporności, jaką w mniejszym lub większym stopniu przejawiają społeczeństwa zachodnie na zjawisko komunizmu; aż do tej pory nie przyjmowały one do wiadomości oczywistego faktu: nie chciały dostrzec, że reżim komunistyczny ma zasadniczo zbrodniczy wymiar. Poprzez tę odmowę uczestniczyły w kłamstwie, w takim sensie, w jakim rozumiał je Nietzsche: „Odmowa zobaczenia czegoś, co się widzi, odmowa zobaczenia czegoś, ponieważ się widzi”.
Mimo wszelkich trudności wielu historyków próbowało podjąd ten temat. Od lat dwudziestych po lata pięćdziesiąte — wobec braku bardziej wiarygodnych danych, starannie ukrywanych przez reżim sowiecki — badania opierały się przede wszystkim na świadectwach ludzi uznanych za zdrajców. Świadectwa te — wątpliwe dla historyków jak wszystkie świadectwa, które mogą być wynikiem chęci zemsty, zaplanowanej potwarzy lub też manipulacji antykomunistycznych rządów — były metodycznie deprecjonowane przez wyznawców komunizmu. Jak bowiem w 1959 roku można było ocenić opis GUŁagu zamieszczony w książce Paula Bartona, który dostarczył po ucieczce na Zachód wysoki oficer KGB? I co należało sądzić o samym Paulu Bartonie, czechosłowackim uchodźcy, którego prawdziwe nazwisko brzmi Jiři Veltruský, jednym z organizatorów antyhitlerowskiego powstania w Pradze w 1945 roku, zmuszonym do ucieczki z kraju w roku 1948? Otóż porównanie tego opisu z dostępnymi dziś archiwaliami świadczy o tym, że informacja z 1959 roku była całkowicie wiarygodna.
W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych publikacja wielkiego dzieła Sołżenicyna, „Archipelag GUŁag” — potem zaś cyklu „Czerwone koło”, z jego tomami-„węzłami” rosyjskiej rewolucji — została przyjęta przez opinię publiczną jako wstrząsające wydarzenie. Niewątpliwie wstrząs ów w większym stopniu spowodowany był zetknięciem z samą literaturą, z genialnym kronikarzem, niż uświadomieniem sobie potworności opisywanego systemu. A jednak nawet Sołżenicyn — w 1975 roku porównywany przez publicystę wielkiego dziennika francuskiego do Pierre'a Lavala, Doriota i Déata, „którzy przyjmowali hitlerowców jak wyzwolicieli” — z trudem przebijał się przez skorupę kłamstwa. Jego świadectwo było wszakże decydujące, jeśli chodzi o dokonanie pierwszego przełomu w świadomości, podobnie jak świadectwo Szałamowa dotyczące Kołymy lub Pina Yathaya — Kambodży. Niedawno Władimir Bukowski, jedna z głównych postaci rosyjskiego ruchu dysydenckiego epoki Breżniewa, zaprotestował po raz kolejny, żądając w swym „Moskiewskim procesie” powołania nowego trybunału norymberskiego, który miałby osądzić zbrodniczą działalność reżimu; jego książka odniosła na Zachodzie duży sukces. Jednocześnie zaś wydaje się publikacje rehabilitujące Stalina.
Czemu, jakim celom może służyć u schyłku XX wieku badanie zjawiska tak tragicznego, tak mrocznego, wzbudzającego tak wiele polemik? Obecnie archiwa nie tylko potwierdzają indywidualne świadectwa, pozwalają też posunąć się dużo dalej. Wewnętrzne archiwa organów represji byłego Związku Sowieckiego, byłych demokracji ludowych, Kambodży ukazują przerażającą rzeczywistość — masowość i systematyczny charakter terroru, który w wielu wypadkach doprowadził do zbrodni przeciwko ludzkości.
Nadszedł czas, aby w sposób naukowy — udokumentowany niezaprzeczalnymi faktami i wolny od politycznych i ideologicznych uprzedzeń — skoncentrować się na powracającym wciąż pytaniu, które stawiali sobie wszyscy badacze: jakie miejsce w systemie komunistycznym zajmuje zbrodnia?
Jaki może być nasz wkład, jeśli chodzi o ten problem? Przede wszystkim poczuwamy się do spełnienia obowiązku wobec historii. Dla historyka nie może być tematów zakazanych i żadne — polityczne, ideologiczne, osobiste — uwarunkowania i naciski nie powinny mu przeszkadzać w poznawaniu, wydobywaniu i interpretowaniu faktów, zwłaszcza gdy przez długi czas były one rozmyślnie pogrzebane w czeluści archiwów i ludzkich sumień. Otóż dzieje komunistycznego terroru wpisują się w część europejskiej historii, historii o ogromnej doniosłości, która ostatecznie musi uporać się z wielkim zagadnieniem historiograficznym, jakim jest totalitaryzm. Miał on swoją wersję hitlerowską, ale także leninowską i stalinowską, niedopuszczalne jest zatem tworzenie historii połowicznej, w której ignoruje się wariant komunistyczny. Nie wolno również przyjmować punktu widzenia, który sprowadza dzieje komunizmu jedynie do jego wymiaru narodowego, społecznego i kulturowego. Tym bardziej że zjawisko totalitaryzmu nie ogranicza się do Europy i epizodu sowieckiego, lecz dotyczy także maoistowskich Chin, Korei Północnej, Kambodży Pol Pota. Każdy narodowy komunizm był połączony czymś w rodzaju pępowiny z macierzystym komunizmem rosyjskim i sowieckim, przyczyniając się jednocześnie do rozwoju tego światowego ruchu. Historia stanowiąca przedmiot naszych rozważań to historia zjawiska, które rozprzestrzeniło się na całym świecie i objęło całą ludzkość.
Drugim obowiązkiem, który winna spełnić ta praca, jest obowiązek pamięci. Uczczenie pamięci zmarłych stanowi moralną powinność, zwłaszcza gdy są to niewinne i bezimienne ofiary absolutystycznego molocha, który usiłował zatrzeć wszelkie o nich wspomnienie. Po zburzeniu muru berlińskiego i załamaniu się ośrodka władzy komunistycznej w Moskwie Europa — kolebka tragicznych doświadczeń XX wieku — wstąpiła na drogę odnawiania wspólnej pamięci. Możemy się do tego przyczynić. Pamięć tę bowiem przechowują sami autorzy tej pracy, jeden osobiście związany z Europą Środkową, inny zaś — zaangażowany w rewolucyjną ideę i praktykę, ze względu na swój udział w wydarzeniach 1968 roku i późniejszych.
Ów podwójny obowiązek, wobec pamięci i historii, wpisuje się w bardzo różne ramy. Czasem dotyczy krajów, na których komunizm nigdy praktycznie nie zaciążył — ani na społeczeństwie, ani na ustroju (Wielka Brytania, Australia, Belgia itp.), czasem zaś krajów, gdzie był siłą wzbudzającą lęk (Stany Zjednoczone po 1946 roku), lub którym zagrażał, nawet jeśli nigdy nie stał się tam formą władzy (Francja, Włochy, Hiszpania, Grecja i Portugalia). Z pewnością obowiązek pamięci narzuca się z całą mocą w krajach, w których komuniści stracili władzę, sprawowaną przez dziesięciolecia (Europa Wschodnia, Rosja). I wreszcie jego słaby płomyk rozpala się niekiedy w powodzi nieszczęść, tam gdzie komunizm wciąż jeszcze panuje (Chiny, Korea Północna, Kuba, Laos i Wietnam).
W zależności od położenia rozmaite jest też stanowisko współczesnych wobec historii i pamięci. W dwóch pierwszych przypadkach postępowanie jest stosunkowo proste, polega na poznaniu i refleksji. W trzecim pojawia się konieczność pojednania narodowego połączonego z ukaraniem lub zaniechaniem ukarania oprawców; w tym względzie zjednoczone Niemcy stanowią bez wątpienia najbardziej zaskakujący i najbardziej „zdumiewający” przykład, wystarczy bowiem pomyśleć o katastrofie jugosłowiańskiej.
Ale w dawnej Czechosłowacji, przekształconej w Republikę Czeską i Republikę Słowacką, w Polsce czy Kambodży także nie zatarły się bolesne wspomnienia związane z panowaniem komunizmu. Wydaje się, że pewien stopień amnezji, spontanicznej lub narzuconej oficjalnie, jest konieczny, aby móc zaleczyć moralne, psychiczne, uczuciowe, osobiste i zbiorowe rany, spowodowane półwieczem komunistycznych rządów. Tam, gdzie komunizm ciągle jest u władzy, oprawcy lub ich sukcesorzy nieustannie negują jego zło, jak to dzieje się na Kubie i w Chinach; czasem też, jak w Korei Północnej, nadal uznają terror za metodę rządzenia.
Ów obowiązek wobec historii i pamięci ma niewątpliwie charakter etyczny. Niektórzy mogliby zapytać: „Kto upoważnia was do mówienia o Dobru i Złu?” Jednak to właśnie etyczne kryterium przyjął Kościół, kiedy w odstępie kilku dni papież Pius XI w dwóch odrębnych encyklikach potępił nazizm („Mit Brennender Sorge” 14 marca 1937) i komunizm („Divini redemptoris” 19 marca 1937). W „Divini redemptoris” mowa jest o tym, że Bóg dał człowiekowi przywileje: „prawo do życia, do nienaruszalności ciała, do środków umożliwiających utrzymanie; dał prawo do dążenia do celu ostatecznego na drodze przez Boga wyznaczonej; prawo zrzeszania się, prawo własności i ciągnienia z niej korzyści”. I jeżeli nawet Kościołowi, który zezwalał na nadmierne bogacenie się jednych kosztem innych, można zarzucić pewną hipokryzję, to wystosowane przezeń wezwanie do poszanowania godności ludzkiej ma jednak fundamentalne znaczenie.
Już w roku 1931 w encyklice „Quadragesimo Anno” Pius XI napisał: Komunizm, tak w teorii, jak i w praktyce stawia sobie dwa cele: najostrzejszą walkę klas i zupełne zniesienie własności prywatnej, a robi to nie skrycie i nie na drodze okrężnej, lecz jawnie, otwarcie, przy użyciu wszelkich, nawet najgwałtowniejszych środków. W dążeniu do tych celów na wszystko się waży i przed niczym się nie cofa; a kiedy się dorwie do władzy, objawia nieprawdopodobną i straszliwą brutalność i nieludzkość. Świadczą o tym okropna pożoga i ruiny, którymi znaczy olbrzymie przestrzenie Europy Wschodniej i Azji.
Ostrzeżenie nabiera wagi, gdy wygłasza je instytucja, która przez wiele stuleci w imię wiary usprawiedliwiała zabijanie niewiernych, stworzyła inkwizycję, krępowała wolność myśli i w końcu poparła dyktatorskie reżimy Franco i Salazara. Jeżeli jednak Kościół wystąpił we właściwej sobie roli cenzora moralności, to jakie powinno, jakie może być stanowisko historyka wobec „heroicznych” wypowiedzi zwolenników komunizmu czy patetycznych opowieści jego ofiar? W „Pamiętnikach zza grobu” François-Rene de Chateaubriand pisze:
Kiedy w ciszy upodlenia słychać tylko brzęczenie łańcucha niewolnika i głos donosiciela; kiedy wszyscy drżą przed tyranem, choć równie niebezpiecznie jest doświadczać jego łask, jak zasługiwać na jego niełaskę, pojawia się historyk, którego zadaniem jest spełnienie zemsty narodów. Na próżno Neron ma się dobrze, w cesarstwie narodził się już Tacyt.
Nie chcemy bynajmniej uważać się za rzeczników zagadkowej „zemsty narodów”, w którą Chateaubriand pod koniec życia już nie wierzył; jednak na swój skromny sposób historyk, niemal wbrew sobie, staje się rzecznikiem ludzi, którzy ze względu na terror nie mogli wypowiedzieć prawdy o swoim losie. Istnieje po to, aby dopełnić dzieła poznania; jego pierwszym zadaniem jest ustalenie faktów i elementów prawdy, które do tego poznania się przyczynią. Ponadto jego związek z dziejami komunizmu jest szczególny — zmusza się go, by stał się historiografem kłamstwa. I nawet jeżeli otwarcie archiwów umożliwia mu dostęp do niezbędnych materiałów, powinien wystrzegać się nadmiernej ufności, wiele bowiem złożonych zagadnień stanowi przedmiot sporów nie pozbawionych niekiedy drugiego dna. A zatem owo poznanie historyczne należy poddać osądowi opartemu na kilku podstawowych wartościach — na poszanowaniu zasad demokracji przedstawicielskiej, a zwłaszcza na poszanowaniu życia i godności ludzkiej. Taką miarą historyk „osądza” aktorów historii.
Do tych ogólnych względów, które skłoniły autorów niniejszej książki do podjęcia wysiłku w imię pamięci i historii, dołączyły się jeszcze powody osobiste. Fascynacja komunizmem nie zawsze była im obca. Niekiedy nawet uczestniczyli — w skromny co prawda sposób — w systemie komunistycznym, bądź w jego ortodoksyjnej leninowskostalinowskiej wersji, bądź w nurtach pokrewnych, dysydenckich (trockistowskim, maoistowskim).
A jeśli nadal niektórzy z nich pozostają na lewicy — i ponieważ wciąż pozostają na lewicy — muszą zastanowić się nad przyczynami swojego zaślepienia. Drogę tej poznawczej refleksji wyznaczają wybrane przez nich tematy badawcze, publikacje naukowe i współpraca z takimi czasopismami jak „La Nouvelle Alternative” czy „Communisme”.
Książka ta stanowi jedynie fragment tych rozważań. Prowadzą je nieustannie, gdyż zdają sobie sprawę, iż przywileju mówienia prawdy nie można pozostawiać coraz bardziej hałaśliwej prawicy; zbrodnie komunizmu należy analizować i potępiać w imię wartości demokratycznych, nie zaś narodowofaszystowskich ideałów.
Nasze ujęcie problematyki zakłada studia porównawcze, od Chin po Związek Sowiecki, od Kuby po Wietnam. Otóż dokumentacja, jaką dziś dysponujemy, nie jest jednorodna. W niektórych przypadkach drzwi do archiwów zostały otwarte — lub uchylone — w innych nie. Uznaliśmy, że nie stanowi to dostatecznego powodu, aby zrezygnować z badań; wiemy dostatecznie dużo, z pewnego źródła, aby podjąć to przedsięwzięcie. Praca nasza nie rości sobie pretensji do przedstawienia zagadnienia w sposób wyczerpujący, ale będąc pionierską, pragnie zapoczątkowad serię badań i skłonić do refleksji. Staraliśmy się zebrać jak najwięcej faktów, dokonaliśmy wstępnego opracowania, które być może z czasem okaże się przydatne dla innych. Należy jednak rozpocząć od faktów najbardziej oczywistych, najbardziej bezspornych i mających największą wagę.
W książce tej dużo jest słów, a mało obrazów. Dotykamy tu jednego z newralgicznych aspektów problemu zacierania zbrodni; mimo że na naszym globie, nadmiernie zmediatyzowanym, wkrótce jedynie obraz, fotograficzny lub telewizyjny, będzie budzić zaufanie opinii publicznej, my możemy przekazać jedynie nieliczne zdjęcia archiwalne z GUŁagu lub laogai, żadnego natomiast z okresu rozkułaczania czy Wielkiego Skoku. Zwycięzcy z Norymbergi mogli bez ograniczeń fotografować i filmować tysiące trupów w obozie Bergen-Belsen, nierzadkie są też zdjęcia robione przez samych oprawców, jak to przedstawiające Niemca strzelającego z bliska do kobiety tulącej do siebie dziecko. Nic podobnego nie znajdziemy w świecie komunistycznym, gdzie terror rządził w najściślejszej tajemnicy.
Pragnęlibyśmy, by czytelnik nie poprzestał na obejrzeniu zebranych przez nas nielicznych dokumentów ikonograficznych. Chcielibyśmy, by poświęcił swój czas, strona po stronie zaznajamiając się z męczeństwem milionów ludzi; by uczynił też konieczny wysiłek i wyobraził sobie, czym była ta ogromna tragedia, która będzie ciążyć na historii świata przez przyszłe dziesięciolecia. Wówczas zada sobie zasadnicze pytanie: dlaczego? Dlaczego Lenin, Trocki, Stalin i inni uważali za konieczne eliminowanie wszystkich, których uznali za „wrogów”? Dlaczego czuli się uprawnieni do pogwałcenia niepisanego prawa, rządzącego życiem ludzkości: „Nie zabijaj”? Na końcu książki postaramy się udzielić odpowiedzi na te pytania.
koniec pierwszego rozdziału i koniec wogle, jeżeli nie ma komentazy